GAŁĄZKA LATOROŚLI
dnia 4 lutego 2017
Jestem gałązką latorośli. Wyrastam wprost z winnego krzewu. I to mnie zdumiewa! Jeszcze niedawno jako dziki krzew sama znajdowałam sobie miejsce, w którym rosłam. A to płożyłam się, a to wspinałam się po zboczach by od czasu do czasu wystrzelić w niebo koroną zieleni i w promieniach słońca usychać i ledwo zbierać się do życia.
Wokół mnie morze “suchych kości” – złamanych gałęzi, zgniłych konarów; pni, które zapadły się pod ciężarem czasu a nawet korzeni, co to już nie potrzebne nikomu, w świetle próbują znaleźć sens swojego istnienia – i w świetle giną!
A ja – wrośnięta w piękny, zielony i pełen siły winny krzew jednak żyję i nie przestaję się zdumiewać. Wiem, mam pełną świadomość, iż nigdy nie byłam częścią tego potężnego krzewu winnego, a potwierdza to cichy i spokojny głos wypełniający moje wnętrze – on mówi: zostałaś wszczepiona, z łaski zostałaś wszczepiona, zostałaś wszczepiona aby żyć – więc żyj a nie umieraj! Żyj! I nie umieraj na wieki.
Chociaż to rozumiem (a może mi się wydaje, że rozumiem) to jednak nie rozumiem – Żyj, żyj moja Oblubienico – żyj!
Kiedy przychodzi pragnienie Krzew dostarcza mi ożywczego napoju a wraz z nim przychodzi pokarm, który zaspokaja wszelką moją potrzebę. Jest pięknie. Często przychodzi do mnie Ktoś a Jego obecność wzbudza we mnie zarówno wstyd jak i błogość. Nie potrafię rozpoznać tej Postaci – patrzę, ale nie potrafię zobaczyć, słucham, ale tego głosu, to wiem, dopiero muszę się nauczyć. Jest inny, dziwny, niepokojący i pociągający zarazem. Jest cudny.
Ta Postać gdy się przybliża bierze mnie w swoje dłonie. Są tak ciepłe i delikatne. Swoimi palcami usuwa ze mnie wszelki brud, najmniejszy pyłek znika gdy te palce gładzą moją skórę. Gdy znajduje najdrobniejszą ranę (nieomal niedostrzegalne złamanie) używa Lekarstwa. Wygląda ono jak Krew, nie – to jest Krew a rany znikają bez śladu. To chyba cud?! To na pewno jest cud.
Będąc jeszcze dzikim krzewem, dziką gałązką trawiłam ciągle jakąś część siebie i tak umierałam kawałek po kawałku bez żadnej pomocy i nadziei. Lecz teraz moje rany są uzdrawiane, a ta dziwna Postać jest tak pełna troskliwości.
Czy tak wygląda Niebo? A może ja już umarłam i właśnie – niezbyt wiele wokół mnie martwych gałęzi, konarów, pni czy korzeni. Po wielu dniach niezwykłej troski i miłości, które przeżywałam i przeżywam nieustannie zauważyłam coś co mnie zafrapowało. Zaczęłam się zazieleniać – było pięknie! To chyba naprawdę jest Niebo! Któregoś dnia pośród tego szaleństwa światła i zieleni zauważyłam coś bardzo niepokojącego, zaczęły mi wyrastać dziwne zielone odrosty. Dlaczego?!
Czy zrobiłam coś niewłaściwego? Może nazbyt demonstrowałam swoją radość? Byłam piękną, młodą i soczystą latoroślą – dlaczego? I znowu minął jakiś czas a ja w zdumieniu zauważyłam, że te “dziwne zielone wąsy” zaczęły obrastać malutkimi, soczystymi kuleczkami – byłam zafascynowana! Już rozumiem, wreszcie rozumiem – Ktoś uznał, że mogę przynieść owoc.
Ja, dzika, wszczepiona gałązka żyjąca niegdyś byle jak i byle gdzie żyłam! Byłam szczęśliwa!
Któregoś dnia przybliżyła się do mnie ta niezwykła Postać. Już się nie bałam; nie widziałam lecz wiedziałam, że przygląda się wyrastającym ze mnie owocom – były piękne i słodkie. Ta ciepła i delikatna dłoń sięgnęła po owoc i zapadła cisza, święta cisza. I usłyszałam, tak po raz pierwszy usłyszałam głos tej Postaci: sługo dobry i wierny wejdź do radości Pana swego. I nie było już życia w cieniu śmierci. Pozostało Życie.
Andrzej Cyrikas